***
-
Kibum, wstawaj! Zwijamy się! - Nie miałem najmniejszej ochoty
wstawać, zbyt dobrze mi się spało. Promienie słoneczne przyjemnie
ogrzewały moją bladą twarz. Nie było mi ani gorąco, ani zimno,
tak w sam raz. Brunet usiłował mnie rozbudzić, ale słabo mu to
wychodziło. - Nie chcesz po dobroci, to obudzę cię siłą. - Mało
mnie to obchodziło, jak to zrobi. Czekałem na jego ruch.
Poczułem,
jak kąt materaca unosi się. Nie zdążyłem zareagować i padłem
plackiem wraz z pościelą na podłogę. Syknąłem z bólu, ale nie
miałem zamiaru, złościć się na kochanka. Wstałem powoli, nadal
będąc owinięty kołdrą. Pachniała nim. To był najładniejszy
zapach, jaki mogłem poczuć ostatnimi czasy. Pomimo tego
wszystkiego, co przeżywałem, byłem z nim szczęśliwy. Modliłem
się o dzień, w którym te całe piekło się zakończy. Jedynym
spokojnym miejscem było pośród ramion Jonghyuna, które zawsze
mnie obejmowały, czy tego potrzebowałem, czy też niezbyt
specjalnie. Biło od niego przyjemne ciepło, które było o wiele
cieplejsze od mojego, nawet bardzo.
-
Dobra mój kochany, przemyj twarz i wychodzimy.
-
Dobrze. - Odpowiedziałem i ruszyłem do łazienki.
-
Ej, ale kołdrę to ty zostaw! - Zaśmiał się, wystawiając do mnie
rękę, a ja posłusznie oddałem mu pościel i zamknąłem drzwi za
sobą. Szybko wyszedłem z niej. Brunet już na mnie czekał.
Wyszliśmy,
zostawiając po sobie porządek, tak jakby nas tam w ogóle nie było.
Oddaliśmy kluczyk i przeszliśmy z budynku na szary chodnik. Było
ciemno i ponuro. Nie czekając dłużej, poszliśmy przed siebie,
bacznie obserwując, czy ktoś nas nie śledzi. Uliczka była
oświetlana słabymi żarówkami lamp, niektóre nawet migotały,
tworząc nastrój, jak w dreszczowcu. Nie cierpiałem tego uczucia.
Mocniej złapałem się bruneta. Kurczowo trzymając się jego ręki.
Za nic w świecie, nie chciałem, go puścić. Zbyt bardzo się
bałem.
-
Już dobrze, kochany. Nic ci nie grozi. - Uśmiechnął się, by
uspokoić mnie.
-
Chcę znowu znaleźć się w bezpiecznym miejscu. Ulica to nie jest
dobry pomysł.
-
Wiem, ale jakoś musimy się przemieścić. Pewnie niedługo coś
znajdziemy.
Szliśmy
chwilę, ale miałem wrażenie, że mijała wieczność. Po jakimś
dłuższym czasie dotarliśmy nad rzekę Han. Tą drogą mieliśmy
dojść na dworzec autobusowy. Nazwę miejsca, gdzie mieliśmy się
udać, znał tylko Jonghyun. Niestety, nie chciał mi powiedzieć
dokąd jedziemy.
***
Mój
pomysł należał do ryzykownych, ponieważ autobus miał nas zabrać
do moich rodziców, którzy aktualnie mieszkają na obrzeżach Seulu.
Nie byłem pewien, czy nas przyjmą. Ze względu, że wyrzucili mnie,
a dokładniej mój ojciec. Powodem było mojego chamskiego
zachowania, którego nie potrafił znieść. Poniekąd zrobił
dobrze. Teraz, jakbym pomyślał o swoim zachowaniu sprzed lat, to
też sam siebie bym wywalił. Jednak miałem nadzieję, że mi
wybaczy i przyjmie, chociaż na jedną noc.
-
Jonghyun! - Usłyszałem kobiecy głos. Spojrzałem bardziej w przód.
– Jonghyun! - Znowu, przeanalizowałem i doszedłem do wniosku, że
to bardzo dobrze mi znany.
Zamiast
jednej osoby, podeszły dwie. Zaniepokoiło mnie to, więc na wszelki
wypadek, dłoń trzymałem koło broni. Czułem, jak Kibum się bał,
ale te obawy były nie potrzebne. Okazało się, że tajemniczymi
osobami byli Hyun Min i Onew. Dobrze się poczułem, kiedy ich
zobaczyłem. Ku mojemu zaskoczeniu, dziewczyna rzuciła się w moje
ramiona, przez co musiałem, puścić na chwilę Keya. Słyszałem
jak Min płacze, a jej łzy moczą mi bluzę.
-
Jak ja się cieszę, że nic ci nie jest! Idioto, nie wiesz nawet,
jak się o ciebie martwiliśmy! Głupku my przez ciebie od zmysłów
odchodziliśmy! - Uścisnęła mnie bardziej, myślałem, że mi
flaki zaraz wyjdą.
-
Dobrze, że nic wam nie jest. – Powiedział Jinki.
Noona
dawała wrażenie, że tylko ja ją obchodziłem. Kibum stał się
dla niej powietrzem, co mnie trochę poirytowało. Czego nie dawałem
po sobie poznać.
-
Jak widzisz, żyjemy jakoś i teraz zmierzamy na autobus. -
Zakomunikowałem. Złapałem blondyna za rękę i powoli ruszałem do
przodu.
-
To ty nie wracasz z nami? - Zapytała smutno Hyun Min, chwytając mój
rękaw.
-
Nie. - Krótko odpowiedziałem.
-
Ale dlaczego? Wróć z nami, Key też może. - Chciała za wszelką
cenę mnie przekonać.
-
Nie możemy was narazić na niebezpieczeństwo. Zrozum to. Nie
szukajcie nas, nie dzwońcie.
-
Jonghyun!! - Krzyknęła.
-
Hyun Min, idziemy. - Jinki złapał ją za nadgarstek i pociągnął
w swoją stronę.
-
Dzięki Onew. - Delikatnie się uśmiechnąłem do niego.
-
Uważajcie na siebie. - Odwzajemnił gest.
-
Ale Jinki! - Kolejny raz krzyknęła.
-
Starczy! Daj im odejść. Uszanujmy ich decyzję.
Dziewczyna
zalała się łzami, trochę szarpiąc się z przyjacielem. Ale już
po chwili dała za wygraną i cicho szlochała. Nie czekając dłużej,
ruszyliśmy ku naszemu celu. Po pół godzinie znaleźliśmy się na
miejscu. Kupiłem bilety i skierowaliśmy się na numer naszego
przystanka. Jeszcze do odjazdu było dwadzieścia minut, więc
usiedliśmy na ławce. Siedzieliśmy wtuleni w siebie, bo jakby nie
patrząc, wiosenne wieczory są na prawdę chłodne. W końcu,
nadjechał nasz transport.
***
Nadal
nie wiedziałem dokąd, tak na prawdę, jedziemy. Pomyślałem, że
to nie jest dobry pomysł, aby oddalać się od centrum. Jednak nie
mogłem nic zrobić, oprócz zaufaniu swojej miłości. Chociaż,
jedna myśl nie dawała mi spokoju. Wydawało mi się, że Jong wie
coś o mojej sytuacji. W sensie, że wie kto mnie ściga, kim oni są.
Gdzie ja, bladego pojęcia nie miałem, czemu to robią.
-
Jonghyun? - Niepewnie zwróciłem się w kierunku bruneta.
-
Co jest skarbie?
-
Powinienem już dawno zapytać, ale nie było okazji.
-
Pytaj. - Uśmiechnął się, aby mnie zachęcić.
-
Wiesz kim są ludzie, którzy nas ścigają, po co to robią i czy to
mafia, tak jak powiedziałeś swojemu przyjacielowi? - Spojrzał na
mnie zmartwiony, wyglądał, jakby odpowiedzi na moje pytania były
dla niego wielkim trudem, ale chciałem wiedzieć.
-
Tak, to mafia. Ściga cię w zamian za twojego ojca, który narobił
sobie kłopotów u nich. Mianowicie, nie wywiązywał się z umów,
bo dopadł go kryzys, ale oni tego nie zrozumieli.
-
Jakich umów? Co on dla nich robił? - Moja ciekawość zaczęła
mnie zżerać.
-
Miał trudności ze sprowadzaniem broni, najlepszej broni. Mimo, że
pracował legalnie, to jeszcze dorabiał w ten sposób, dzięki czemu
mogłeś żyć w dostatku. O tym wiedziała, tylko twoja, świętej
pamięci, matka, która kazała mu zaprzestać, jednak on nie
posłuchał. Wszystko było w porządku przez kilka lat. Oni byli
zadowoleni i twój ojciec również, jednak wszystko zaczęło się
sypać, kiedy urodziła się twoja siostra. Mafia dawała pieniądze
na tyle, by wyżywić waszą trójkę. Kiedy ona przyszła na świat,
to się im nie spodobało i nie dawali grosza na nią. Twój ojciec
był zły i w ramach tego, sprowadzał mniej broni. Gangsterzy przez
dłuższy czas nie zorientowali się, ale pewnego dnia policzyli
ilość broni. No i się zaczęło, tego feralnego dnia, kiedy twoja
siostra zginęła. Postanowili, że wybiją waszą rodzinę do zera.
Zostałeś tylko ty.
Nie
mogłem uwierzyć, w to, co usłyszałem. Wszyscy wiedzieli o mojej
sytuacji, a ja sam nie miałem pojęcia o tym. Ja jako jedyny, żyłem
w ciągłej nieświadomości. Byłem zły, ale zarazem uspokojony,
chociaż nadal pragną mnie zabić, lecz przynajmniej wiem czemu się
tak dzieje.
-
Appa ci to powiedział?
- Tak.
- A wiesz, czemu wszyscy w dzielnicy tak mnie tępili?
- Wydało się, że twój ojciec pomagał mafii. Jeszcze na dodatek, ktoś rozpowiedział głupie plotki na twój temat, o których wiesz doskonale. - Wyjaśnił.
- No, tak. - Ze zrezygnowaniem, oparłem głowę o jego ramię.
***
Autobus był całkowicie pusty. Siedzieliśmy na samym końcu. Kiedyś, często wracałem, w taki sposób, ze szkoły do domu. Wtedy mogłem spokojnie rozmyślać nad niektórymi sprawami. Nawet teraz, próbowałem ułożyć jakiś plan, jeżeli ten by się nie udał.
Dojechaliśmy
na ostatni przystanek. Niedaleko znajdował się dom moich rodziców.
Gdy szliśmy, to zdałem sobie sprawę, że stwarzamy
niebezpieczeństwo, ale nie było innego wyboru. Staliśmy tuż przed
ciemnymi drzwiami. Na szczęście byli w domu, bo światło paliło
się.
- Do kogo przyszliśmy? - Zapytał zaniepokojony Key.
- Zaraz się dowiesz. - Nie czekałem ani chwili dłużej, wcisnąłem guzik od dzwonka.
Rozbrzmiał dźwięk. Słyszałem, jak stopniowo kroki zbliżały się. Moje serce coraz szybciej biło, bałem się reakcji. Cieszyłbym się gdyby to była matka, gorzej jak ojciec. Drzwi zaczęły się lekko uchylać, a światło z niego powoli nas oświetlać. W drzwiach pojawiła się rodzicielka.
- Jonghyun?! - Była mocno zdziwiona, kiedy mnie zobaczyła. - Co ty tu robisz, skarbie?
To była moja mama. Cóż, prosta kobieta z wykształceniem, pracuje jako księgowa. Miła, kochana, opiekuńcza i jakże piękna. Jestem dumny z tego, że mam, tak zniewalająco-piękną matkę. Ma czterdzieści pięć lat, lecz nie wyglądała na tyle. Pomimo tych cudownych cech, bywała straszna. Momentami bałem się jej, ale była łagodniejsza od ojca. Dla niej, zawsze byłem posłuszny, dobra nie zawsze, czasami się sprzeciwiałem, co skutkowało oberwaniem z gazety od ojca po głowie. W sumie, nigdy, nie miałem nic jej za złe, wciąż mnie podziwiała i wspierała. Kochałem ją bardzo, zawsze chciałem mieć taką dziewczynę, ale los sprawił, że trafiłem na Kibuma.
- Mam mały problem i potrzebuję noclegu na jedną noc, tylko na jedną, o ile się zgodzicie.
- A kto to? - Spojrzała na blondyna, który prawie spał na stojąco.
- To Kibum mamo, mój przyjaciel. - oczywiście matka nie wiedziała, że zmieniłem orientację. Miałem nadzieję, że Key zrozumie moją sytuację. Spojrzałem na niego i nie zauważyłem, żeby był zawiedziony, czy też smutny.
- Wejdźcie! - Wprowadziła nas do środka.
Nic się nie zmieniło od mojego odejścia. Wszystko było po staremu. Te same kolory ścian, w jaśminowym odcieniu, stare, drewniane schody. Mimo, że byłem u siebie w domu, to i tak, czułem się obco.
- Kochanie, patrz kto do nas zawitał! - Wskazała na nas z lekkim uśmiechem.
- Co tutaj robi ten szczyl?! - Jak zwykle ciepłe powitanie ojca. Nie wyglądał na zadowolonego.
Tata niegdyś był sportowcem, uprawiał zapasy, później pracował jako kurier. Był to niezbyt wysoki mężczyzna, o ciemno-siwych włosach i z krótkim wąsem, dość dobrze zbudowany jak na swój wiek, a miał pięćdziesiąt trzy lata. Stanowczy, wyrozumiały i bardzo wymagający człowiek. Kiedyś, to ostatnie określenie bardzo mi przeszkadzało, nie cierpiałem, jak wymagał ode mnie, twierdziłem, że za dużo. Potrafił być bardzo kochany i bardzo opiekuńczy dla swojej rodziny. Jednak, momentami szybko tracił cierpliwość. Jego ulubionym miejscem w domu był stary, zielony, oraz zmechacony fotel po dziadku. Zawsze na nim siadał, kiedy wracał z pracy. Gdy miał wolne, to robił coś w domu, a to naprawiał, a to coś tworzył albo robił porządki na dworze, bądź w garażu.Czasami miał problemy z sercem, więc żeby dbać o swoje zdrowie, był obojętny na to, co robiłem. Patrząc wstecz, to by dawno znalazł się w grobie i wąchał kwiatki od dołu.
Interweniował
w ostateczności, i tą ostatecznością była, wtedy sytuacja, gdy
wróciłem w pełni pijany z imprezy. Awanturowałem się z matką,
która właściwie nie krzyczała na mnie, tylko płakała
zmartwiona, bo długo nie wracałem. Pod wpływem alkoholu byłem
bardzo agresywny i kiedy przyszedł ojciec, ruszyłem na niego z
pięściami bez powodu, ubzdurałem sobie coś. Wyzywałem go od
najgorszych.
„- JESTEŚ CHUJOWYM OJCEM, TY ŚMIERDZĄCY DZIADZIE! NIENAWIDZĘ CIĘ! JESTEM NIECHCIANYM DZIECKIEM! JEDYNĄ TWOJĄ POCIECHĄ JEST MOJA PIERDOLONA SIOSTRA! JESTEŚ SZMATĄ I TYLE! NIENAWIDZĘ CIĘ!!!!!!”
Wtedy skończyło się wszystko. Wywalił mnie za drzwi na mróz. Była wtedy sroga zima. Dodatkowo, była zawieja, jednak dla pijanego człowieka nie stanowiło to różnicy. Byłem bez kurtki, gdzieś ją zgubiłem. Ojciec po chwili rzucił moimi walizkami, matka płakała. Nie wiedziałem czemu, ale zapamiętałem jego słowa.
„-Nie wracaj tu! Nie jesteś moim synem! Radź sobie sam! Nie obchodzi mnie co się z tobą stanie!”
Tylko tyle zapamiętałem. Całą tą sytuację opowiedziała mi mama, gdy do niej zadzwoniłem, kiedy nie wiedziałem czemu, znalazłem się z walizkami poza domem. Byłem zły na ojca, za to co zrobił, postanowiłem, że nie będę się do niego odzywać, aż do teraz. Przynajmniej zrozumiałem, że źle zrobiłem. Głupota wygrała.
- Oj kochanie, daj spokój. - Machnęła ręką. - Skarbie, syn potrzebuje noclegu na jedną noc, chyba to nie problem dla nas.
- Przyszedł, bo potrzebuje noclegu. Syn marnotrawny. - Zaśmiał się szyderczo. - A ten blondyn, to kto? - Zapytał, wskazując na niego gazetą.
- Kibum, mój przyjaciel. A tato, możemy pogadać? - Musiałem zamienić z nim parę słów, w końcu powinienem, coś mu wyjaśnić.
- To sobie pogadajcie, a ja zabiorę Kibuma do kuchni. Chodź Bummie! - Zabrała go ze sobą. To wyglądało śmiesznie, jakby Key był dziewczyną i mieli rozmawiać o babskich sprawach.
Spojrzałem na ojca poważnie, ten też nie raczył mnie swoją sympatią, pewnie czekał, co mam mu, ciekawego do powiedzenia. Nie widzieliśmy się już cztery lata, nie dawałem znaków życia, to fakt, ma prawo żywić do mnie urazę. Usiadł na swoim fotelu i wskazał moje miejsce.
- To tak... Na początku chcę cię przeprosić za moje wcześniejsze zachowanie, tamtą straszną sytuację. Teraz do mnie dotarło, jak wiele straciłem zachowując się tak. Byłem pod wpływem alkoholu i to, co wydobyło się z moich ust, nie było tym, czym myślę o tobie, naprawdę. Gdybym się nie upił, nie zraniłbym cię tak mocno. - W oczach zaczęły pojawiać się mi gorzkie łzy. - Żałuję tego bardzo. - Przerywałem, pociągając nosem - Przepraszam też za to, że cię uderzyłem. Nie chciałem tego, bardzo i również, za to, że się nie odzywałem, ale to dlatego, bo byłem zły na was, ale zrozumiałem swój błąd.
- Myślisz, że jak mnie przeprosisz, to z otwartymi ramionami cię przyjmę?
- Wiem, nie mogę od ciebie wymusić wybaczenia, bo pewnie na nie nie zasługuje. Ale chcę się przyznać do swojego błędu i głupoty! - Spuściłem głowę w dół. - Przepraszam.
Poczułem uścisk na swoim ciele i ciepło bijące od mojego rodzica. Odruchowo, łzy same uwolniły się i zaczęły spływać po moich oziębłych policzkach. Cieszyłem się, kiedy poczułem ojcowską miłość, brakowało mi tego.
- Witaj w domu synu. - I rozpłakałem się na dobre, ojciec podobnie, tylko trochę mniej. Był twardszy ode mnie.
Rodzice zgodzili się nas przenocować. Kibum nie dał rady, długo z nami siedzieć, poszedł spać, ja natomiast, rozmawiałem z rodzicami. Opowiedzieliśmy całe cztery lata w cztery godziny. Ciągle śmialiśmy się, płakaliśmy. Naprawdę, cieszę się, że pogodziłem się z rodzicami. Przy okazji, dowiedzieli się o mojej orientacji. Byli bardzo tolerancyjni i pogodzili się z faktem, że ich syn to gej. Ale i skarcili, że to nie odpowiednie, lecz jeżeli jestem szczęśliwy, to akceptują mnie w pełni. Żałowali tylko, że nie mogli pogadać z blondynem. Teraz, po tym wszystkim, mogłem już spać spokojnie.
- Śpij dobrze Jonghyun. - Pocałowała mnie rodzicielka w czoło i powędrowałem do pokoju, w którym spał Kibum.
Wszedłem do pokoju. Tak jak myślałem, że będziemy spać w moim lokum. Plakaty jak wisiały, tak wisiały, nadal na białych ścianach. Dosłownie, wszystko leżało na swoim miejscu, tak jak, zostawiłem go tamtego dnia. Widać było, że matka w nim sprząta kurze i wietrzy go. Moje łóżko było dwuosobowe, więc spokojnie mogłem się położyć koło ukochanego. Spojrzałem na jego bladą twarz, która była odwrócona w moją stronę. Zawsze daje wrażenie pięknego anioła, którego nigdy, bym nie wypuścił z powrotem do nieba.
Zastanawiałem
się, co nam przyniesie jutro.
CDN.
Ojeeejuuu *-* Dobrze, że tata wybaczył Jonghyunowi, ale ryczeć mi się chce jak myślę o Hyun Min i Jinkim, którzy się wtedy na nich natknęli :C Jeeejuuu.... :<
OdpowiedzUsuńWracając... jeden dzień spokoju, by potem znowu stało się nieszczęście? Musi się to dobrze skończyć, musi :3 Napiszesz jeszcze kiedyś taki rozdział, podobny do 16, gdzie opisywałaś co się dzieje u reszty? To było genialne, te emocje... *^*
Życzę dużo weny i witam z powrotem :3