Upadły anioł rozdział 11



***


ostrzeżenia: pobicie


-....Przepraszam Jonghyun - powtórzył, serce zaczęło bić coraz szybciej ze strachu. Naprawdę nie wiedziałem czy mam słuchać serca czy mózgu. Czekałem z każdą sekundą na to co w końcu powie, ale też miałem cichą nadzieję, że to nie będzie to co najbardziej przeczuwałem.

- ...Przepraszam... To koniec - zalał się łzami, moje serce przestało bić, rozpadło się doszczętnie, na drobny mak. Nie mogłem uwierzyć w to, że tak nagle to powiedział, przecież nie dawał żadnych znaków na to, że nie chce ze mną być. Nagle za oknem lunęło jak z cebra. Ja wpatrywałem się w zapłakanego Kibuma. - To nie tak, że cię nie kocham. Kocham cię nad życie. Jednak.... - urwał, raptownie wstał i pobiegł do wyjścia.

- Gdzie idziesz?!

- Nie mogę tutaj zostać - wybiegł z mieszkania, a ja za nim. Biegłem za nim. Deszcz spływał po całym moim ciele, byłem mokry, żadnej suchej nitki nie zostało na mnie. 

     Goniłem go. Nie traciłem go z oczu. Biegłem ile sił miałem w nogach aby go dogonić. Bezskutecznie. Znikł. Wyparował. Byłem zasapany. Krople wody, które umiejętnie utrudniały mi gonitwę sprawiły, że nic nie widziałem. To przez nie straciłem go z oczu. Byłem wściekły, ale nie na Key, na samego siebie. Nie potrafiłem go zatrzymać. Byłem słaby. Nie chciałem wracać do mieszkania, szukałem miejsca do schronienia. Znalazło się. Stara fabryka. Przeszedłem przez dziurę w siatce. Nie była ona pilnowana, każdy mógł swobodnie wejść, ale było jedno ale co do niej: była nawiedzona. Kiedyś w dawnej młodości tutaj przychodziłem wraz z kumplami, aby się bawić. Tylko wtedy to jakoś wyglądało, a teraz stało się ponurym miejscem. Objętym ciemną aurą. Rozglądałem się czy czasem nikogo nie ma, ktoś nie proszony. 

     Wszedłem przez wielkie metalowe drzwi, zamknąłem je za sobą. Ruszyłem przed siebie. Stałem w wielkim holu, a na około pełno urządzeń, ale strasznie poniszczonych, wyżarte przez rdzę. Wszystko było dziwnie przerażające, ale nie wahałem się iść dalej. Stawiałem kroki na schodach dalej się patrząc na otoczenie, które mnie owijało. Byłem na piętrze. Odwróciłem się i była doskonale widziana hala. Wyglądała jak jakieś pobojowisko albo jak plan do jakiegoś filmu akcji bądź horroru. 

     Zastanawiałem się czemu Kibum tak nagle mi oznajmił, że to koniec, że nic pomiędzy nami nie ma. Jednak drażniło mnie to jak powiedział, że mnie kocha nad życie. Kocha mnie nad życie? Wyznał mi miłość. Tylko nie miałem z czego się cieszyć, powiedział mi to w nieprzyjemnej sytuacji dla nas obu. Szedłem dalej, myśląc o tym gdzie się blondyn podziewał, gdzie poszedł, czy z nim wszystko w porządku. Wiele pytań tego typu mi się nasuwało. Jakby gdyby nigdy nic spojrzałem automatycznie na podłogę. Widziałem mokre ślady stóp. Ktoś znajdował się w budynku, tylko pytanie gdzie dokładniej. Kierowałem się śladami. Powoli, ale pewnie stawiałem stopy, cicho oddychałem, a serce waliło z niewiadomego powodu. Dalej przesuwałem się do przodu za znakami. Urywały się pod drzwiami. Stałem tak przez chwilę przed nimi. Mając różne przypuszczenia. Położyłem rękę na klamce. Wziąłem kilka głębokich wdechów i odważnie otworzyłem.


*

     Byłem cały przemoczony. Wbiegłem do opuszczonej fabryki. Mimo iż nie było widać Jonghyun'a za mną to i tak biegłem przed siebie. Miejsce było zimne, ponure, ciemne, straszne oraz mocno przesączone wilgocią. Wszędzie były kałuże, miejscami kapała woda przez dziury w dachu. Potruchtałem schodami na piętro. Szedłem spokojnie zdyszanym głosem. Odnalazłem drzwi a za nimi znajdowało się pomieszczenie, wyglądało na szatnie. Tak to było szatnia, były metalowe szafki, niektóre z nich były poprzewracane, ławki tak samo. Trochę mnie to miejsce przerażało, myślałem momentami, że zaraz ktoś wyskoczy jednych z szafek dlatego stawiałem kroki ostrożnie. Serce waliło jak młot ze strachu. Usiadłem za wywalonymi zimnymi szafkami. 

    Siedziałem w kącie, wilgotne ściany tuliły mnie do siebie. Łzy nadal mi spływały po zimnych policzkach. Nie zapomniałem jaki ból zadałem mu, ale sam cierpiałem. Nie mogłem znieść swojego życia. Los mnie na każdym kroku karał, nawet nie pozwala mi być z osobą, którą kocham. Teraz nie ma znaczenia. Zostawiłem go, lecz dla jego własnego dobra. Jeśli się dowiedzą z kim się zadaje, kto jest dla mnie ważny, wykorzystają to i zaatakują, wtedy ja nie mam na to wpływu. Dobrze, że nikt go w to nie wtajemniczał, bo inaczej było by o wiele gorzej. Pewnie bym tutaj nie siedział tylko dawno gryzł glebę, a Jong razem ze mną i możliwe, że jeszcze ktoś inny. Z jednej strony cieszyłem się, że potrafiłem to zakończyć niż poprzednio, z drugiej moje serce ściskało, żal, ból i wiele innych negatywnych emocji, które mną zawładnęły. Nie mogłem powstrzymać łez, czułem jak moje oczy są spuchnięte, nos mnie szczypał od ciągłego wycierania. Było zimno, marzłem, nie miałem na sobie kurtki, skuliłem się przyciągając mocno kolana do siebie. 

    Była absolutna cisza, jednak stukot kropel deszczu ją zagłuszał. Nagle usłyszałem kroki, a później dźwięk otwieranych drzwi. Przestraszyłem się, byłem przerażony, nie wiedziałem kogo mogę się zaraz spodziewać. Obawiałem się najgorszego. Kroki się zbliżały, były coraz bliżej i bliżej. Cisza. Słyszałem jak moje serce uderza w klatkę piersiową, myślałem, że zaraz się z niej wyrwie. 

- Kibum? - usłyszałem  znajomy mi dobrze głos. Tak to Jongie, ale nie miałem zamiaru się odzywać, miałem nadzieję, że odpuści sobie - Nie żartuj sobie, wiem, że tam jesteś, wychodź - trochę już głośniej się odezwał - Jeśli sam nie wyjdziesz to ja ci w tym pomogę, ale jak ja się za to wezmę to ci nie odpuszczę, więc jak? - pomimo groźby z jego strony dalej nie wydusiłem z siebie żadnego dźwięku - Nie to nie jak chcesz - kilkoma sprawnymi ruchami odsunął przeszkodę, ja byłem gotowy do biegu. 

    Wystrzeliłem jak z armaty, ten mnie chwycił w ostatniej chwili za nadgarstek i w ten magiczny sposób wywróciłem się na ziemię. Próbowałem mu się wyrwać, okładałem go pięściami.

- Zostaw mnie!!!!! - wykrzyczałem, nie patrzyłem gdzie moje pięści kierują się. W pewnym momencie poczułem straszny ból na dłoni, spojrzałem na niego z wielkim przerażeniem, on miał odwróconą głowę z lekko otwartymi ustami. Na policzku widniał czerwony ślad. Uderzyłem go. 

- Czemu uciekasz ode mnie? - zapytał ze spokojem.

- Nie możesz wiedzieć.

- Jak to kurwa nie mogę?!! - spojrzał na niego z gniewem.

- Jeżeli ci powiem to będzie tylko gorzej!! Dla twojego dobra to robię!!!

- Hmph, dla mojego? Wolę żeby było gorzej, niż żeby cię stracić!!! - pomimo, że wymienialiśmy się zdaniami to dalej się szarpałem. Znowu zadałem mu cios w twarz, lekko był zdezorientowany to wykorzystałem okazję do ucieczki. Wybiegłem na halę. Za mną słyszałem bieg. Nie chciał odpuścić.

- KIBUM!!!! - krzykiem mnie zawołał, a ja nie zwróciłem na to uwagi, biegłem, a raczej sprintowałem. 

    Dorwał mnie. Razem wpadliśmy do kałuży, tym razem moje ciosy nie działały, skutecznie je blokował. Odpychałem go od siebie. Znowu się udało, wstałem. Jonghyun znowu mnie chwycił za rękę, ja mu przyłożyłem nogą w bok. Delikatnie się skulił, choć nadal trzymał moją rękę.

- Kurwa zostaw mnie!!!! - chwyciłem jakiś pręt i uderzyłem w jego plecy z całej siły, upadł. Ja wybiegłem z fabryki. 

     Nadal padało. Deszcz zlewał się z moimi łzami. Nie mogłem sobie wybaczyć tego, że potrafiłem go tak skrzywdzić nawet fizycznie. Obraz jaki widziałem zanim wybiegłem to leżący Jonghyun w kałuży, konający z bólu. Zwolniłem kiedy byłem w centrum miasta. Chciałem iść do klubu jednak postanowiłem iść do mieszkania Shoot'a. Stanąłem przed samymi drzwiami i zapukałem.

- Już idę! - zakomunikował przez zamknięte drzwi - Key-chan?! - mocno się zdziwił na mój widok, szczególnie na taki - Kochany co się stało? Wejdź musisz wszystko mi opowiedzieć - szybkim ruchem wprowadził mnie do mieszkania. Wepchnął mnie do łazienki, wrzucając za mną suche ubrania. Przebrałem się i wylazłem z łazienki. Usiadłem na kanapie na której już siedział.

- To mów co się stało? - zapytał delikatnym tonem. 

- Ja, Jonghyun...- zalałem się znowu łzami

- Ej ej, ale spokojnie. Bo mi zalejesz sąsiadów i to ja będę płacił za szkody, więc nie płacz. No błagam cię. - jak zwykle miał humor nawet w takich sytuacjach, ale tylko dlatego, bo chciał mnie rozbawić i tym uspokoić. Nigdy nie potrafiłem się nie śmiać przy nim.

- Dobra - zacząłem - Postanowiłem zostawić Jonghyun'a - kiwnął głową

- Dalej - rzekł.

- Co dalej?

- No co było potem? - dopytywał - No nie mów, że nic się po tym nie wydarzyło - długo milczałem, ale stwierdziłem, że skoro przyszedłem do niego, a wiedział, że było coś więcej to mu powiem.

- Pobiegłem do opuszczonej fabryki. W jednym z pomieszczeń się skryłem, on po jakimś czasie się zjawił. Szarpałem się z nim, okładałem go pięściami. Dwa razy uderzyłem go w twarz. 

- Uderzył cię? - ja przecząco kiwnąłem głową.

- I ostatni cios jaki mu zadałem to prętem uderzyłem go w plecy i upadł, a ja wybiegłem z budynku i w ten oto sposób znalazłem się ciebie.

- Ty głupi jesteś - głęboko westchnął po tym i uderzył mnie gazetą w głowę.

- A to za co?! - warknąłem na niego.

- Sam się domyśl debilu - rzadko mnie tak wyzywał, ale jednak miał rację. 

Jestem debilem.


CDN.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Wiem krótki rozdział po raz któryś, ale serio ostatnio jak chce coś długiego napisać to ni cholery nie mam weny, dlatego są krótkie one. Jestem taka evil ;___; Lubię być evil XDDD
Pamiętajcie o komentarzach, bo to ważne dla mnie. Mam nadzieję, że sie podobało ^^

4 komentarze:

  1. Mimo, że krótki to dużo przykrych rzeczy się w nim wydarzyło. Mam nadzieję, że wszystko się ułoży. Jestem strasznie ciekawa o co tak dokładnie chodzi z tym Kibumem. Ogólnie rozdział bardzo fajny, już nie mogę się doczekać następnego. ;))))))))))))

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo wciągający i fajny . :) idę czytać dalej . Minna

    OdpowiedzUsuń
  3. Key odpycha Jonga żeby nie stało mu się nic złego... mógł pomyśleć o tym wcześniej teraz to tylko łamie mu serce, a serce nie sługa :(

    OdpowiedzUsuń
  4. Jaka gonitwa, szarpanina, kurde, Key na końcu przegiął... jak tak mógł no... :c A już myślałam, że jednak Jong go zatrzyma... :c

    OdpowiedzUsuń