"Upadły Anioł" rozdział 23



***

     Ból był niesamowity. Nie dało się tego opisać. Trafiono w jeden punkt a czuło się jakby sto noży przebiło ciało. Asfalt był zimny, gęsia skórka pojawiła się na skórze, ale nie czułem tak bardzo zimna jak kulę, która utkwiła w moim ciele a mianowicie w brzuchu. Modliłem się o to by było wszystko dobrze, mimo że niedawno chciałem umrzeć w samotności. Nagle zapragnąłem żyć, dziwne to było uczucie. Wszystkie wspomnienia przeminęły przed oczami i zatrzymały się na tym jak uderzyłem Jonghyuna, łzy zaczęły się wylewać z oczu. Żałowałem tego co zrobiłem, nie mogłem do dzisiaj sobie tego wybaczyć, ale wtedy to był impuls, inne zdanie miałem, ale teraz wszystko się zmieniło. Odechciało mi się umierać, chciałem być u jego boku, siedzieć z nim na kanapie, z jego przyjaciółmi, śmiać się wraz z nimi. Jednak to już niemożliwe, czułem jak powoli ulatnia się ciepło z mojego ciała i na jego miejsce wchodziło zimno. Umieram, to była już kwestia czasu. Nie mogłem już liczyć na cud, na ratunek. To był mój koniec.

     Spojrzałem w niebo i pomyślałem sobie czy tam trafię, czy ten na górze mi odpuści grzechy, które popełniłem w życiu, czy jest tam tak pięknie jak mówią, czy będę miał też piękne, śnieżnobiałe skrzydła i stanę się aniołem jak inni. Chciałbym to wiedzieć teraz, lecz mogłem tylko leżeć we własnej krwi i czuć zimny asfalt. Słyszałem ciągle strzały, krzyki, ale nie miałem już siły obracać głową, w sumie i tak bym nic nie widział, bo wszystko rozmazane, jedynie co dokładnie widziałem to niebo pokryte ciemnymi chmurami.
Nagle poczułem zimne krople na twarzy. Zaczęło padać. Deszcz delikatnie koił mój ból, czułem się błogo.

     Nie wiadomo dlaczego, uśmiechnąłem się jakby nic się nie działo. Raptem zapomniałem o bólu, zimnie a poczułem się jakbym był na jakieś łące pokrytej zieloną trawą i pięknie pachnącymi kwiatami, a nade mną było błękitne niebo, gdzie wisiały białe obłoczki przypominające baranki oraz słońce przyjemnie grzejące swoimi promieniami twarz.

- Pięknie tutaj prawda? - usłyszałem znajomy głos
- Co my tutaj robimy? - zapytałem zdezorientowany sytuacją, bo przecież przed chwilą znajdowałem się w kałuży krwi.
- Sam chciałeś tu przyjść, marudziłeś, że nigdzie razem nie wychodzimy. - odpowiedział Jonghyun.
- A gdzie mafia? Policja? - dalej pytałem, na co ten dziwnie się na mnie spojrzał.
- Co ty bredzisz? Za dużo chyba kryminałów się naoglądałeś, kochany - zaśmiał się po czym spojrzał przed siebie.
- Ale Jonghyun, ja przed chwilą leżałem pod twoim blokiem cały we krwi, słyszałem strzały, jeden wielki hałas! - to było dla mnie dziwne, przecież nie mogłem nagle tutaj się znaleźć. Nie mogłem tego zrozumieć.
- Śniło ci się, poza tym przed chwilą się obudziłeś - pogłaskał mnie po policzku i delikatnie się uśmiechnął.

     Może faktycznie mi się to śniło, może ja tutaj byłem od początku, a tamto wydarzenie to czysta fikcja. Jednak tam gdzie byłem teraz bardziej mi się podobało. Koło mnie była osoba mojego życia. Czego mógłbym chcieć więcej.

- Chciałbym tutaj zostać na zawsze - spokojnie powiedziałem.
- Zostaniemy tutaj tak długo jak zechcesz.

    Wraz z ostatnim zdaniem zamknąłem oczy, wtulony w ciało mojego ukochanego. Nic już do szczęścia mi nie było potrzebne.

***

     Nie takiego obrotu się spodziewałem, nie tak miało to wszystko wyglądać. Kląłem do siebie, że nie wyszło tak jak chciałem. Wraz z niespodziewanym strzałem, rozpoczęliśmy akcję, walka była na śmierć i życie. Wszystko postawiłem na jedną kartę.

- Panie Tom! - krzyknął jeden z moich ludzi - Musimy jakoś Kibuma stamtąd zabrać.
- Ja osobiście tam pójdę - szalony pomysł, bo przecież mógłbym zginąć, ale obiecałem, więc słowa dotrzymam.
- Będziemy pana osłaniać!

     Pobiegłem z naładowaną bronią, teraz mogłem liczyć na szczęście, że i ja nie zostanę trafiony, muszę chłopaka w jakiś sposób zabrać i zawieźć do szpitala. Sytuacja by się pogorszyła gdyby nagle wyszedł jego przyjaciel. Do Kibuma miałem około sto metrów, nie tak blisko, więc szybko ale ostrożnie musiałem się przemieszczać. Byłem skupiony ciągle na blondynie ale też na drzwiach budynku. Modliłem się aby ten nie wyskoczył. Nagle dostrzegłem sylwetkę drzwiach i najgorsze przeczucie się sprawdziło. Aby jakoś wycofać osobę strzeliłem w okno. Jednak nie poskutkowało, wybiegł jak szalony.

- KIBUM!!! - wrzasnął.
- WRACAJ KURWA DO ŚRODKA!!! - musiałem jakoś go wycofać, ale bez skutku, moment i znajdował się przy ofiarze. Sytuacja się pogorszyła. Mafia zwróciła na nas uwagę, trzeba działać szybko.

***

     Nie mogłem uwierzyć w to co zobaczyłem. Kibum z raną postrzałową na brzuchu. Ogarnęła mnie rozpacz, starałem się zachować zimną krew, jednak widząc taki obraz było ciężko. Żałowałem, że za nim nie wyszedłem, że go posłuchałem, mogło to wszystko inaczej wyglądać, przecież mogłem go uratować. Na wszystko było już za późno, jedynie co mogłem zrobić to go zabrać do szpitala. Tak jak pomyślałem tak zrobiłem, wyciągnąłem pistolet, by móc jakoś się bronić. Zauważyłem, że ktoś do mnie biegnie, nie wiedziałem kto to więc strzeliłem, ale chybiłem.

- Idioto, jestem z policji. Jestem tutaj by was chronić - odezwał się wyższy ode mnie mężczyzna, co mnie denerwowało.
- Kibum krwawi.
- Tak, wiem. Będę was eskortować do szpitala. O nic się nie martw, ty po prostu z nim biegnij a ja będę was osłaniać.

     Nie pytałem o więcej. Posłuchałem, chwyciłem chłopaka i pobiegłem, wcześniej chowając broń. Miałem tylko nadzieję, że nie będzie żadnych komplikacji po drodze. Jednak nadzieja matką głupich, kiedy ruszyłem do ucieczki wraz z funkcjonariuszem za nami biegli ludzie, którzy po chwili zaczęli w nas strzelać. Nie odwracałem się, biegłem ile sił miałem w nogach, modliłem się aby nic się nie stało i tak za dużo się wydarzyło. Dookoła hałas, syreny, strzały, krzyki. Zbyt głośno, bardzo się martwiłem rannym Kibumem, ciągle krwawił, chciałem go jak najszybciej zanieść do szpitala, ale znalazłem się w takiej części miasta, że miałem za daleko. Powoli odczuwałem ból pleców, rąk i nóg, które powoli chciały odmówić mi posłuszeństwa. Pomimo zmęczenia dalej biegłem. Traciłem dech w piersiach, serce waliło jak młot pneumatyczny. Czułem jak cała energia ucieka, że jestem coraz wolniejszy i słabszy. Key bardziej mi zsuwał się z pleców.

     Znaleźliśmy się w parku. Ucichło znacznie, policjant który za nami biegł zniknął, nawet się nie zorientowałem kiedy. Zauważyłem ławkę w zaciemnieniu, musiałem odsapnąć na chwilę. Ostrożnie położyłem blondyna na ławce, spróbowałem zatamować ranę. Byłem cały w jego krwi, przerażał mnie widok, ale musiałem jakoś to przeżyć i muszę walczyć razem z nim o jego życie. Nie zbyt proste zadanie. Kiedy w miarę udało mi się powstrzymać lejącą się krew, usiadłem na ziemi, opierając się o ławkę.

     Rozpogodziło się i przez szare chmury przebijały się pojedyncze promienie słoneczne. Wyglądało to jak w filmie, wszystko się dobrze skończyło i po burzy wyszło słońce oraz spokojna cisza. Takie jakby szczęśliwe zakończenie każdego filmu. Kibum wyglądał jakby spał, a ja odpoczywał po walce. Nie, to była cisza przed burzą i dopiero miał się zaczynać koszmar. Tylko bałem się, że początek tego złego nadejdzie zbyt gwałtownie i z zaskoczenia, że nawet teraz mógłby. Przestraszyłem się tej wizji. Kiedy odzyskałem wystarczająco dużo siły by biec dalej, uniosłem na nowo ukochanego i kontynuowałem ucieczkę. Naszą wspólną.

- Kibum, proszę, tylko nie umieraj.

***


    W tym całym zamieszaniu zgubiłem tą dwójkę tak jak gangsterów. Musiałem na wyczucie objąć trasę, którą mógł pobiec. Zbliżałem się do parku, który znajdował się dość niedaleko rzeki Han. Pozostawało pytanie, czy pobiegł w stronę rzeki, jak tak to do którego mostu a jak nie to już gorzej by było. Jeśli by wyszła pierwsza opcja, to znaczy, że chce go wynieść z miasta, co jest bardzo złym rozwiązaniem. Szybciej go dorwą na otwartej przestrzeni, te tereny znają tak samo jak Seul, ale lepiej ukrywać się na swoim podwórku. Postanowiłem, że ominę park i od razu ruszę do najbliższego mostu.
   
     Dziwiłem się, że uszedłem z tego cało, tylko miałem rozerwaną kurtkę i tyle. W sumie to dobrze, bo mogłem w pełni funkcjonować i dokończyć misje. A co najważniejsze, dotrzymać obietnicy danej mojemu świętej pamięci bratu. Teraz jak na to wszystko spojrzę zachowuję się jak on, gdyby nie on i mój szef w sumie gdzieś bym miał tą dwójkę, moim celem byłaby jedynie mafia, którą już parę lat ścigam. Telefon zaczął mi w kieszeni wibrować, więc odebrałem go nie patrząc kto wydzwania.

- Tom, gdzie ty u licha jesteś? - po drugiej stronie usłyszałem głos szefa.
- Pobiegłem za Kim Kibumem - odpowiedziałem.
- Mam dla ciebie dobrą wiadomość - czułem, że to jest coś wspólnego z misją.
- Słucham.
- Złapano wszystkie pionki mafii - bardzo uradowała mnie wiadomość, bo zmniejszyło się zagrożenie.
- A co z resztą? - domyślałem się, że cały ten Tao nie został złapany.
- Tylko parę podmiotów zostało no i boss - cały drżałem ze złości. Nie mogłem się doczekać aż dorwę tego drania co mi brata zabił.

     Wysłuchałem do końca szefa, dał mi kolejne wskazówki. Schowałem telefon w kieszeń i pobiegłem dalej. Nie zważałem na światła, na samochody, nie miałem czasu pokazywać odznaki i reagować na niezadowolenie kierowców. Minęło trochę czasu zanim dotarłem w okolice rzeki Han. Przystanąłem na chwilę by odsapnąć.

"- Tom, chodź tu! - zawołał młodszy brat, nie miałem ochoty na jego zabawy, ale nie chciałem go zawieźć.
- Co znalazłeś ciekawego braciszku? - podszedłem bliżej.
- Puśćmy tutaj lampiony jutro! - radośnie oznajmił.
- Dlaczego akurat tutaj?
- Bo tutaj jest pięknie - wskazał na rzekę, gdzie cudownie mieniły się odbicia promieni słonecznych. Uśmiechnąłem się do niego, gdzie na jego twarzy zawitał smutek.
- Co się stało Shoota? - przykucnąłem przy nim.
- Chciałbym żeby mama tutaj też była, żeby zobaczyła lampiony, dlaczego ją zabili? - serce zakuło na to pytanie. 

     Noc, my słodko spaliśmy, znaczy Shoota, bo ja nie mogłem zasnąć. Nagle do mieszkania wparował ojciec, który był wściekły. Zaniepokoiłem się sytuacją, więc szybko poszedłem do pokoju młodszego, by nie był sam i żeby czasem nie wyszedł. Słyszałem jak mama go zaczęła uspokajać, co przepłaciła policzkiem. Nagle zaczął się na nią wydzierać i wyzywać od najgorszych. Płakała i jęczała z bólu, dostawała baty od niego. Nawet zaczęła błagać o litość, bo czym ona zawiniła. Jedyne słowa, które mi utkwiły w pamięci.

- Ciebie i tych bachorów nie powinno być. Powinienem cię od razu zabić jak tylko cię zobaczyłem z tym gnojem - słyszałem jak odbezpieczał broń - Pewnie to nie są moje dzieci., je też zabije.

     Dalej mało rozumiałem, ale to był znak, że musimy uciekać, bo inaczej też zginiemy. Mama kiedyś mnie ostrzegała przed tym.

- Tom, jeśli kiedyś ojciec będzie chciał mnie zabić i powie coś o was, że też zabije, natychmiast uciekajcie - przy śniadaniu znikąd zaczęła o tym mówić.
- A czemu mamusiu ma cię zabić? - odezwał się mój dziewięcioletni brat.
- Wasz tatuś jest w mafii i trochę ma nie tak z głową, bardzo się zmienił - wytłumaczyła.
- To cię uratuję - uśmiechnąłem się bohatersko, mama tylko pogłaskała mnie po głowie.
- Tom, nie znasz świata, jest o wiele gorszy niż myślisz. Tutaj nie istnieje takie coś jak sprawiedliwość, litość. Fakt, istnieje dobro i zło, ale zło wygrywa, bo jest go więcej. Chciałabym żebyście poszli w przeciwną stronę, nie za ojcem, bo to zła droga i często otumania. 
- Zostanę policjantem! - głośno zakomunikowałem na co kobieta się zaśmiała.
- Ja też! - powtórzył za mną brat.
- Moje cuda kochane. Oby się wam udało - ucałowała nas w czoła i kontynuowaliśmy nasze śniadanie.

     Nie czekałem ani chwili dłużej, schowałem potrzebne nam rzeczy, wziąłem młodszego na plecy i wyszliśmy schodami przeciwpożarowymi. Usłyszałem strzał i huki w mieszkaniu. Ojciec krzyczał i słyszałem nasze imiona, wołał nas, ale wiedziałem, że jakbym wrócił to byśmy zginęli. Pobiegłem przed siebie, nie wiedząc gdzie biec. Nie mieliśmy rodziny tutaj. Znaleźliśmy się pod jakimś klubem, nie czekając wszedłem do lokalu. Wiedziałem, że nie powinienem tutaj przychodzić, ale miałem innego wyjścia.

- Czego dzieci tutaj szukacie? - stanął przed nami dobrze zbudowany mężczyzna, ubrany na czarno
- My...uhm - nie wiedziałem co powiedzieć, znaleźć sensowne wytłumaczenie.
- Co się dzieje. Hyunseok? - stanął obok niego nieco niższy mężczyzna. 
- Co mam zrobić z tymi dzieciakami? - zapytał, po czym ten niższy spojrzał na nas.
- Chodźcie do mojego biura i wszystko mi wytłumaczycie, bo przecież bez powodu tu nie trafiliście.

     Postawiłem brata na ziemię, gdzie ten natychmiast złapał się mojej dłoni. Powoli ruszyliśmy za mężczyzną. Moje oczy wchłaniały kolory i światła lokalu, a nos zapachy alkoholu, perfum i ludzi. Trochę od tego zaczęło mi się kręcić w głowie. Shoota jakoś lepiej to wszystko znosił, cieszyłem się, że mniej się bał miejsca i luźno trzymał moją dłoń.

- Zapraszam, tutaj lepiej się poczujecie - wszedłem do środka i od razu zrobiło mi się lepiej, był jeden zapach, jedno światło. Dla mnie było idealnie. Wskazał nam miejsce i usiedliśmy na brązowej kanapie. 

     Zaczął zadawać nam różne pytania, a ja udzielałem na nie odpowiedzi. Widać było, że nam wierzy w to wszystko, bo po co miałyby dzieciaki kłamać mające przy sobie jedną dużą torbę podróżną. Po wysłuchaniu, zaoferował swoją pomoc. Postanowił się nami zaopiekować, co uczynił. Zaprowadził nas do swojego domu, gdzie czekała na niego żona. Była nieco zdezorientowana, ale mężczyzna zaczął jej tłumaczyć. Nie protestowała, a wręcz przeciwnie ucieszyła się, że mamy zostać. 

     Opiekowali się nami jak własnymi dziećmi, dawali jeść, ubrania, higienę, zabawę, wszystko czego było nam trzeba by przeżyć. Shoota mówił na kobietę mama, chociaż bardzo tęsknił za swoją, a zwracałem się po imieniu. Mnie posłali do szkoły w której mogłem się kształcić na policjanta, a Shoota spokojnie się edukował.

- Tom-chan? - wybił mnie z myśli maluch.
- Tak?
- Dlaczego ją zabili? 
- Nie wiem, ale jak zostanę policjantem i znajdę tych co to zrobili to ich zapytam a później ci powiem, dobrze? - uśmiechnąłem się do malca, głaszcząc go po głowie, na co ten uśmiechnął się najszerzej jak tylko mógł."

     Wspomnienia przyszły nagle, a znikąd pojawiły się łzy w moich oczach. Minęło już sporo lat od tamtego wydarzenia i nadal tak samo boli. Byłem wdzięczny, że mogłem ukryć bezpiecznie swojego brata, że nawet się nie zorientował gdzie może nas szukać. Widocznie nie zależało mu na naszej śmierci aż tak bardzo jak na Kim Kibumie. Powinienem mu podziękować za to, że zostałem policjantem, bo to dzięki niemu byłem ambitny i dążyłem do celu. Szybko otarłem łzy, zrobiłem poważną minę i ruszyłem w stronę. Miałem nadzieję, że wszystko pójdzie zgodnie z planem, że nic tego nie zepsuje. Byłem pełny tej nadziei, że w grę nie wchodziła porażka.

***

      Nie wiedziałem dokąd mam biec. Byłem zdezorientowany gdzie się znajduję. Z ciała Kibuma nadal spływała krew, zostawiając po sobie ślady. Bałem się, że znajdą nas. Powoli byłem zmęczony, moje ręce zdrętwiały a nogi były już jak z waty. Na siłach trzymała mnie myśl "nie poddawaj się, Key cię potrzebuje", to wystarczyło by biec dalej przed siebie. 

"- E, Jonghyun, chodź tu na chwilę! - zawołał mnie blondyn z kuchni.
- Co jest? - przyszedłem do niego pół nagi, gdzie ręcznik zasłaniał tylko dolną część, a krople z moich włosów spływały po moim torsie. Na mój widok Kibum przegryzł wargę.
- Spróbuj sos - widać było, że usiłował odwrócić swoją uwagę ode mnie. Przystawił mi łyżkę do ust a ja posłusznie posmakowałem.
- Idealny, a co gotujesz? - wyjrzałem zza jego ramienia.
- Później się dowiesz. Idź się ubrać.
- A co, zbyt seksownie wyglądam? - zrobiłem pozę na modela.
- Idź mi stąd! - cały czerwony był na twarzy a wzrok odwracał ode mnie. Złapałem jego nadgarstek.
- Może zamiast obiadu zróbmy od razu deser? - niskim tonem zapytałem, wiedziałem, że on to lubi. 

     Usiłował mnie zmusić do wyjścia, bałem się że chwyci wałek, który leżał niedaleko i mnie nim uderzy. Jednak koniec końców poddał się. Nie musiałem go trzymać, to on mnie trzymał. Chciałem zrobić grę wstępną, ale nim się obejrzałem to znaleźliśmy się na podłodze. Okładał mnie pocałunkami zaczynając od ust a kończąc na podbrzuszu. Przez moje ciało przechodziły przyjemne dreszcze, a krew zaczęła się we mnie gotować. Serce intensywnie pompowało i uderzało w klatkę piersiową. Do takich odczuć doprowadza mnie właśnie on. Bawił się mną i bardziej doprowadzać do szału. Moje przyrodzenie powoli chciało ujrzeć światło dzienne* a raczej wejść i poczuć się swobodnie. Nabierałem nadziei kiedy Kibum był bliżej niż dalej mojego krocza, ale z każdą chwilą ulatywała. Był blisko, lecz zaraz się oddalał. Miałem ochotę się rzucić na niego jednak wolałem poczekać co będzie dalej. 

- Chciałbyś mnie? - zapytał szeptem.
- Pragnę cię Kibum - zachrypniętym głosem odpowiedziałem.
- Oczekuj deseru po obiedzie - nagle wstał i poszedł do kuchenki a mnie zostawił leżącego na podłodze.
- Jesteś podły! - ten na to się tylko diabelsko uśmiechnął. 

     Ja zniechęcony trochę poszedłem się wysuszyć następnie ubrać. Kiedy zakładałem koszulkę nagle zadzwonił do mnie ktoś z zastrzeżonego numeru.

- Słu-
- Witam panie Kim Jonghyun. Dawno się nie słyszeliśmy. Co u pana? - kiedy usłyszałem pierwsze słowo, wiedziałem, że to nie jest osoba zaprzyjaźniona. Te grzecznościowe zwroty były charakterystyczne tylko dla jednej osoby.
- Czego chcesz? - zapytałem dość ściszonym tonem, żeby blondyn mnie nie usłyszał.
- Spokojnie. Nie wiem gdzie się znajdujecie. Masz tak dobrze ukryty numer, że nie potrafimy namierzyć was. 
- Skąd masz mój numer? - podnosiło mi się ciśnienie, gdybym mógł to podszedłbym do niego i uderzył z prawego sierpowego.
- Mam swoje sposoby panie Kim. Jak się miewa nasz kochany Kim Kibum?
- Zostaw go w spokoju, co on takiego zrobił, że chcecie go zabić? - oczy paliły się a wolna dłoń zacisnęła się w pięść. 
- Aha, czyli czuje się świetnie, to doskonale! - zaczął się śmiać. Osłupiałem kiedy usłyszałem jego szyderczy śmiech. - Nie mogę się już doczekać naszego spotkania.
- Powiedz czemu to robicie? - zapytałem spokojnym tonem, bo złością niczego bym nie osiągnął.
- Chcesz wiedzieć? Oh, no tak przecież ciebie też mam zabić, to już nie stanowi mi różnicy - chociaż znałem prawdę, ale chciałem znać jego wersję. 
- Jego śmierć będzie spłatą długu, który zaciągnął go jakże, no tej...o! Świętej pamięci jego ojciec - sarkazm i brak szacunku czuć było od niego więcej jak na kilometr. Ociekał tym złem.
- Mogę znać szczegóły? - głupio się czułem zadając to pytanie, ale chciałem znać prawdę od tego człowieka strony. 
- Widzę, że bardzo chcesz wiedzieć. Dobrze, niech ci będzie i tak umrzesz - zaczął opowiadać swoją wersję, była prawie identyczną jaką opowiedział mi "appa" tylko ta miała więcej szczegółów i wydawała się drastyczniejsza. 

     Byłem zszokowany tym co usłyszałem. Jednak nie docierało to do mnie dlaczego Kibum ma być spłatą, jego śmierć. Dlaczego cała jego rodzina przepłaciła życiem. Nie potrafiłem tego pojąć. Oczy miałem ciągle szeroko otwarte, myślałem, że zaraz mi wypadną z oczodołów. 

- Oto cała historia panie Kim. Teraz może pan umrzeć w spokoju. Jednak jak to mówią, im mniej jesteś świadomy tym dłużej żyjesz - delikatnie się zaśmiał - Miło mi się rozmawiało, do usłyszenia panie Kim Jonghyun - rozłączył się. Stałem jak słup. Każde słowo, które wypowiadał, sprawiało, że we mnie się gotowało. Musiałem w jakiś sposób nie myśleć o tym, żeby Key się nie zorientował, że coś nie tak jest.

- Kochanie, obiad! - zawołał."

      Opadałem z sił, miałem ochotę się położyć i zasnąć. Jednak ciało Kibuma we krwi sprawiało, że od razu oprzytomniałem. Biegłem wzdłuż jakiegoś mostu, na jego końcu widziałem jakąś postać. Zacząłem się trząść, nie ze strachu a stresu. Nie miałem pojęcia kto tam się znajduje. Może to ktoś przyjazny albo wręcz odwrotnie. Bałem się o Kibuma niż o siebie. Obiecałem, że go ochronię, sprawię, że będzie żył nadal. Nie mogę zawieść.

     Coraz bardziej się zbliżałem do tajemniczej postaci. Kiedy byłem bliżej zorientowałem się, że to nie jest przyjaciel, który rozstawił ręce na boki na powitanie. Modliłem się o cud.

- Witam państwa bardzo serdecznie!



CDN.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
* przepraszam, że tak to ujęłam, ale nie mogłam się powstrzymać, śmiać mi się chciało jak to napisałam i chciałam, że trochę było to komiczne.

W końcu mamy ten nieszczęsny 23 rozdział, obecnie beta mi się gdzieś zagubiła i poszukuję nowej, która będzie rzetelna i z chęcią będzie chciała sprawdzać moje gramatyczne i składniowe błędy.

Mam nadzieję, że podobał się Wam rozdział. Czekam na Wasze komentarze, które bardzo (jak zwykle) mi pomogą. Jak wena mi dopisze to skończę opowiadanie na początek lipca, ale nic nie obiecuję.

Dziękuję za cierpliwość. 

2 komentarze:

  1. Arararararararrarararara...! Czujem się pogubiona, napisz mi dalej, bo znowu przerywasz w ekscytującym momencie. XD
    Weny i witaj z powrotem. ^^

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak bardzo huhuhuhu xd ^^ Tak duzo sie dzieje, ze ohohoho.. xd Umma i jej madry komentarz. ^^' A do to.. no jest ciekawie ale tez duzo ale fajnie. :3 xD Zgodze sie z Deelerem. Taki moment a tu puf.. :p xd
    Dobra. To...
    Weny i czasu. ~ c:

    OdpowiedzUsuń