"Upadły anioł" rozdział 9



***


ostrzeżenia: krew, morderstwo, wulgaryzmy


     Minęło pięć dni odkąd Kibum znalazł się w szpitalu. W miarę możliwości przychodziłem, prawie codziennie. Jeden dzień musiał być sam w tym zimnym miejscu, ponieważ musiałem zaliczyć pracę semestralną, a raczej ją poprawić. Śnieg na zewnątrz powoli topniał, ciepło przychodziło żółwim tempem. Już pragnąłem ujrzeć zielone pąki, niebieskie jak morze przy Francji niebo oraz powiew ciepłego wietrzyka.... ale również uśmiechniętego blondyna, który zawrócił w mojej głowie niczym rolka papieru toaletowego. Był już wieczór. Siedziałem sobie na kanapie czytając książkę o dziewczynie, która rozkochała w sobie anioła. Patrząc na te literki i układając je w pełne słowa i łącząc w doskonałą całość zdań, to miałem wrażenie, że ta dziewczyna to ja, a ten anioł to Key. Nie wiedziałem dokładnie dlaczego sobie tak to wyobraziłem, ale po prostu. Chociaż po części się zgadzało. Na chwilę oderwałem się od książki, położyłem ją na ławie i podszedłem do okna. Na zewnątrz świeciły uliczne lampy, żółte światło ledwo oświetlało chodniki, czasami było widać przechodnich, pędzących donikąd przez czarną otchłań. Nagle rozległ się dźwięk drzwi.

- Hyung!! - nagle w moje ramiona wpadł najmłodszy lokator, a za nim nasza noona.

- Tae, nie drzyj się tak - odezwała się po chwili i znikła za swoimi drzwiami.

- Co tak wcześnie, miałeś być dopiero za tydzień.

- Tak, ale wynikły komplikacje i musieliśmy wrócić.

- Rozumiem, chcesz coś do jedzenia? - zwróciłem się w stronę kuchni.

- Nie, już jadłem, pójdę spać, bo jestem padnięty.

- A co się stało Hyun-Min?

- Kaca ma i przy okazji się pokłóciła ze swoją - kiwnąłem głową, że zrozumiałem wypowiedź młodszego - A ty co robiłeś przez te dni?

- A co miałem robić? Na uczelnie chodziłem - przecież nie mogłem powiedzieć, że Key jest w szpitalu, że pobiłem dwóch mięśniaków i że ma kłopoty jakieś o którym sam nie wiem. 

    Taemin nic o więcej nie zapytał, machnął ręką na dobranoc i wszedł do naszego pokoju. Ja natomiast wróciłem na kanapę, chwytając znowu do ręki "Zakrwawione skrzydła".


*

     Szpital. Okropne miejsce. Zimne, ciche, przytłaczające tak jak moje mieszkanie. Czasami przejdzie jakaś żywa dusza, ale tak błoga cisza, momentami zakłócała zepsuta lampa, która co chwilę migała i dawała dziwny dźwięk. Doprowadzało mnie do szału. Nie chciałem ani chwili dłużej tu zostać, najchętniej bym stąd uciekł, daleko, jak najdalej, tylko żeby tu nie wrócić. Ze szpitalem wiążą się nie miłe wspomnienia, wręcz straszne. Tutaj umarła moja siostra. Wina była po mojej stronie....

"Lata dzieciństwa



     Kiedy otworzyłem oczy, pierwsze co zobaczyłem to oślepiające światło. Białe, bijące zimnem ściany. Leżałem na czymś mało miękkim, a wokół mnie plątały się obce osoby z maskami na twarzy. Ciągle coś bełkotali, nic z tego nie rozumiałem. Słyszałem krzyki. Kobiece krzyki. To była pewnie moja mama. Jedynie co pamiętam, to że bawiliśmy się przed domem - ja i moja siostra - niedaleko stał mężczyzna ubrany na czarno, celujący w naszą stronę. Zaczęliśmy uciekać do domu. Niestety.  Jae-Hee nie zdążyła się ukryć. Dostała postrzał w plecy, ja jedynie w rękę i w udo kiedy biegłem. Szybko wciągnąłem ją do środka, a zza naszych pleców wyskoczył tata i strzelał do napastnika. Ów mężczyzna padł na ziemię, kiedy dostał kulkę między oczy. Mama przybiegła i zaczęła płakać i krzyczeć. Wzięła w ramiona siostrę, tata zadzwonił po karetkę. Ja natomiast straciłem zaraz przytomność. Tyle pamiętałem, nic więcej. Będąc w sali spojrzałem w stronę Jae-Hee, spała. Ludzie latali wokół niej jak opętani. Widziałem krew. Mnóstwo krwi. Jej krwi pod łóżkiem. Wielka czerwono-czarna kałuża. Ciągle pikało jakieś urządzenie. Nagle wybuchł zamęt, a to co non stop pikało, zamieniło ja jeden ciągły, piskliwy dźwięk. Minęło parę minut. Postacie w fartuchach stanęły prosto, jedna z nich miała jakiś notes coś takiego i coś wypisywała. Usłyszałem słowa, których nigdy nie chciałbym usłyszeć.

- Data zgonu, dwunasty maja, godzina piąta trzydzieści pięć - zapadła cisza, kiedy wszyscy się odsunęli od siostry, a ja na nią spojrzałem, zacząłem płakać. Delikatne strumienie łez spływały po mojej twarzy. Wyciągnąłem w jej stronę rękę, chciałem ją potrzymać. Ten ostatni raz. 
- Dobranoc siostrzyczko - zasnąłem trzymając jej malutką, zimną dłoń."

***

- Jonghyun! Do kurki nędzy, wstawaj! - no i na nowo się zaczęło. Te "milutkie" pobudki noony.

- Jest sobota, spadaj. - uniosłem na chwilę głowę i z powrotem schowałem ją w poduszce.

- Ktoś do ciebie. Powiedział, że pilna sprawa. Więc kurwa wstawaj! - w niemiły sposób kopnęła mnie w bok i spadłem na podłogę.

- Już, już. Tylko nie krzycz - ruszyłem w stronę drzwi. Przede mną stanął przyjaciel Key.

- Hyun-chan! Masz czas? Muszę z tobą pogadać i mam propozycję dla ciebie - nie miałem siły, żeby rozmyślać, więc wpuściłem go do domu. Usadowiłem go w salonie, ja poszedłem się ubrać. Po kilku minutach byłem gotowy - To co możemy już iść?

- Iść? - zdziwiłem się z lekka

- Tak. Chodź. - pociągnął mnie za rękę. Nie protestowałem, ubrałem się i wyszliśmy. 

     Pojechaliśmy do lokalu, który nie był mi znany. Miał on ściany w kolorze pearl aqua i białe ozdoby. Całkiem przyjemna atmosfera. Zamówiliśmy coś do jedzenie i picia. Po jakimś czasie przyniósł kelner zamówienie.

- To o czym chciałeś pogadać? - zagadnąłem do niego.

- No to tak. Wiem, że często przychodziłeś do kochanego Key-chan. Opowiadał mi o tym jak się o ciebie troszczy i jak zareagowałeś kiedy wparowałeś do jego domu, kiedy go napadli. I pomyślałem czy czasem nie chcesz zostać jego ochroniarzem? - o mały co nie oplułem go sokiem. Zatkało mnie totalnie. Ja jego ochroniarzem? To jednak odpowiedzialne stanowisko. 

- Jak jego ochroniarzem? A Kibum wie?

- No oczywiście, że nie i nie może o tym się dowiedzieć.
- Dlaczego?

- Bo by zaprotestował i byłaby dupa z tego. Będziesz ochroniarzem w ukryciu, po prostu chce żebyś miał na niego oko i jakby co go ochronił, a on nie może się o tym dowiedzieć.

- No ładnie wszystko pięknie. Ale ja nie mam kwalifikacji. 

- Umiesz się bić? 

- N..no tak.

- A strzelać?

- A na cholerę mi to?

- No przecież głuptasku nie będziesz gołymi rękami walczyć z kolesiami, którzy będą mieć broń. Logiczne.

- Racja, ale skąd ja wezmę broń?

- O to już się nie bój. Wszystko się załatwi.Więc wszystko ustalone. - zaśmiał się triumfalnie, a ja nagle doszło do mnie "W co ja się wpakowałem?". Jednak jak już to zrobiłem to musiałem go zapytać o co chodzi.

- Powiedz, a raczej wyjaśnij. Dlaczego tak naprawdę ci kolesie zaatakowali Kibuma? - ten nagle zrobił poważną minę i odwrócił wzrok.

- Nie pytaj. Twoje zadanie jest go chronić. Nie wnikaj w to.

- Cholera jasna! Jak mam go chronić skoro nic nie wiem?

- Dziękuję ci za spotkanie, ja muszę wracać do pracy. Na razie Jonghyun - wstał spokojnie. 

    Mnie jego zachowanie wkurzało. Też chce zataić. To wygląda na to, że nie chcą mnie wplątywać w to, ale jednak to robią. Westchnąłem głośno, układając wszystko po kolei. I tak wszystko wyszło na jeden wielki syf w mojej głowie. Zjadłem i wyszedłem z lokalu. Było już popołudniu. Postanowiłem, że odwiedzę blondyna. Byłem tuż przy szpitalu. Znowu zobaczyłem tych kolesi co byli w domu Key jak zabrałem rzeczy. Znowu się zaniepokoiłem. Chociaż nie miałem czym się stresować, nie pamiętają mnie. Ale martwiło mnie to, że mogli wejść do szpitala tam gdzie był młodszy. 

- E! Młody! - krzyknął w moją stronę jeden z nich i pokazał palcem, że mam podejść. Zrobiłem to, bo mogliby się zorientować, że coś nie tak jest. - Widziałeś tego kolesia kiedy kol wiek? - pokazał mi zdjęcia właśnie Kibuma. 

- Nie. - potwierdziłem swoją odpowiedź kiwając przecząco głową. Mężczyzna z kurtki wyjął wizytówkę

- Masz. Jeśli go gdzieś zobaczysz, zadzwoń, bo szukamy go od bardzo dawna. Jest synem naszego szefa i jest osobą zaginioną, już parę lat go szukamy, ale nie możemy wpaść na jego trop. Będziemy ci wdzięczni jak nam pomożesz - odeszli potem, omijając szpital. Odwróciłem się za nimi i patrzyłem jak odchodzą. Nie wierzyłem w ani jedno słowo tego kolesia. Czuć było kłamstwo. Doszedłem do wniosku, że muszę chronić go nie mając pojęcia o jego kłopotach.

*
- Jongie. - serce się cieszyło jak tylko go zobaczyłem w progu sali. Szybko do mnie podszedł i przytulił. - Lekarz powiedział, że jutro mogę już wyjść, cieszysz się?

- No pewnie, że się cieszę! - znowu mnie utulił i pocałował w policzek. - Będę się tobą opiekować przez cały czas.

- A studia?

- A tam studia. Ty jesteś ważny, twoje zdrowie - uśmiechnął się szeroko.

- Heh, ale studiów nie możesz zawalić.

- Nadrobi się - ciągle trzymał mnie za rękę. Silna, ciepła dłoń, za tym tęskniłem. Za jego miłością. Jednak im bardziej go kochałem tym bardziej czułem niebezpieczeństwo. Stwierdziłem iż, muszę to szybko zakończyć nim będzie za późno i powtórzy się sytuacja sprzed laty.

CDN.

______________________________________________
Wspomnienia będą zapisywane kursywą tak dla informacji i proszę o komentarze oraz głosowanie w ankiecie. ^^

4 komentarze:

  1. Boże świetne .. Kocham to opowiadanie. + chce kolejny rozdział. /Minna

    OdpowiedzUsuń
  2. Zauważyłam gdzieś niepotrzebny przecinek, potem jakieś nielogiczne zdanie, ale poza tym miło się czytało ^^

    OdpowiedzUsuń
  3. Ogólnie nie jest taki zły ten rozdział... tylko ten kolega Key tak przyszedł coś tam powiedział i poszedł, trochę za krótko i tak jakoś nijako... :/ no ale różnie to bywa... idę dalej ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Key jakie wspomnienie, biedny, on i wtedy tez rodzice :c A ten jego kolega kurde dobry... przyszedł wszystko super fajnie zaciągnął go do kawiarni, powiedział, załatwił co miał i poszedł zostawiając Jonghyuna samego... xd Kurde, i znowu Ci kolesie, uhhh... idę czytać dalej... :))

    OdpowiedzUsuń